Kalendarium

Pracowałem jako porzeczka

Na tym zdjęciu niżej jestem z moimi kumplami z liceum. Trafiła nam się fucha – rozbijanie namiotów cyrkowych. To były wczesne lata 90 a dokładnie Lipiec 1992 roku.

Ciekawe to były czasy.

Moje narodziny – 2 maja 1975

Ja Wojciech Domińczak urodziłem się 2 maja 1975 roku. Było to w szpitalu na Karowej w Warszawie. I byłem pierwszym Warszawiakiem z mojej rodziny urodzonym tutaj. Moi rodzice pochodzili z okolic Łowicza.

Tak więc mi jeszcze słoma z butów wystaje. Staram się ją chować ale jest jej jeszcze za dużo żeby nie było widać.

A z moimi narodzinami była trochę lipa. Po pierwsze byłem wcześniakiem bo urodziłem się w siódmym miesiącu. A po drugie coś mi było. I to coś poważnego bo lekarz powiedział do moich rodziców, że nie przeżyję nocy. Jednak Bóg miał co do mnie inne plany i oto piszę ten post.

Po tamtych czasach została mi blizna w zgięciu lewej ręki. Teraz wygląda jakbym się ciął w młodości i jest klimatycznie. A ja czasami zapominam, że coś takiego mam.

Przedszkole – wspomnienia

Do przedszkola chodziłem też w Piastowie a ponieważ były to czasy wzmożonych urodzeń musiałem pójśc gdzieś po protekcji. I tak trafiłem do przedszkola kolejowego.

Z tamtych czasów zostało mi do dnia dzisiejszego:

  1. Mięta to super smak – w upalne dni dostawaliśmy do picia miętę i to jeszcze taką posłodzoną. Do dnia dzisiejszego pamiętam.
  2. Wyścig o cipkę Karolinki – tak, tak nie inaczej. Robiliśmy wyścigi dookoła naszej części przedszkola. W nagrodę Karolinka pokazywała nam swoją cipkę. Zamiłowanie do tego też mi zostało 😉 Imię zmieniłem ponieważ obecnie osoba, która pokazywała jest wśród moich znajomych jakby skojarzyła to byłaby trochę lipa.
  3. Miłość do bananów – z owoców tropikalnych to właśnie banany są u mnie numer 1. To był taki dziwny czas, że najpierw się pokazały i były ogólnodostępne. Potem po roku 1981 znikły na bardzo długo. My w przedszkolu na podwieczorek często dostawaliśmy pół banana.
  4. Nienawiść do żółtego sera. To może być szokujące ale w tamtych czasach żółty ser uchodził za coś najtańszego – najgorszego. Dzieci jednak nie umieją wartościować rzeczy. Teraz jak przez mgłę pamiętam, że przedszkolanka wmuszała we mnie kanapkę z serem. Po prostu stosowała przemoc. I tak jedyną rzeczą której nie jadam jest żółty ser. I to tylko w formie na kanapce. W sałatkach, na pizzy czy zapieksach jest już ok.
  5. Chęć bycia Jankiem z Czterech Pancernych